piątek, 14 maja 2010

ha, ha...

kilka dni spędziłam na wsi. jak się okazuje, nicnierobienie jest czasem bardzo potrzebne. miałam wyłączony telefon, spałam do której chciałam, wstawałam albo nie, cieszyłam się spokojem i ciszą. nikt mnie nie poganiał, nikt niczego ode mnie nie chciał (może chciał, ale guzik mnie to interesowało ;) cudowne uczucie, polecam każdemu.
a na wsi wszystko wygląda inaczej, pachnie inaczej i wolniej płynie czas. śpiewają ptaki, kwitną truskawki i pomidory, rzodkiewka wzeszła na jakieś cztery centymetry. sielsko i anielsko.
ale niestety dziś nadszedł mój wielki powrót do pracy. zderzenie z rzeczywistością nigdy nie jest przyjemne. tak też było i tym razem. miejski smród, hałas, krzyki, bieganina, telefony... nie jest to mój żywioł. zdecydowanie nie. ale jeszcze trochę. dam radę. mam wielki plan w głowie, żeby to miasto omijać z daleka i wierzę, że już niebawem mi się to uda. i co poniektórym pokarzę przysłowiowy środkowy palec. ha, ha...

2 komentarze:

  1. :D
    do art zapraszam, a jeśli chodzi o wieś... to chyba zbyt duża ingerencja w moją prywatność, zwłaszcza, że nie wiem kim jesteś ;)
    ale pomyślę :)

    OdpowiedzUsuń

hm...